Z Pawłem Łukasikiem piłkarzem OKS 1945 wychowankiem NAKI na łamach portalu www.dwadozera.pl rozmawia Piotr Gajewski

– Nie po to wstaję teraz o 7 rano i biegam przy minus 20, a potem nie po to będę spędzać dwa dni w autokarze, jadąc po 500 km w każdą stronę, żeby w meczu wejść na boisko w końcówce i zagrać pięć minut. Myślę, że „Filip” myśli tak samo – uważa 26-letni Paweł Łukasik, napastnik OKS 1945 Olsztyn, który w zimowych sparingach strzela jak na zawołanie.

 

– Co Ty, taki przeziębiony jesteś?!

– No, daj spokój, nos zawalony, zatoki zawalone…

– To z Zawiszą jutro (8 lutego) nie zagrasz…

– Zaciskam zęby i normalnie trenuję, więc zagram. Ale te mrozy są straszne!

– Dobra. Powiedz mi, czy dwa gole w przedłużonej rundzie to dużo?

– Mało. Dwa gole… Bardzo mało. Moim zdaniem napastnik, który liczy się na tym poziomie, powinien strzelać co najmniej 10 bramek na sezon; tak jak „Filip” teraz. To norma, którą aspirujący do czegoś więcej napastnik powinien wyrobić. Ale spokojnie, sezon się jeszcze nie skończył!

– Dlaczego tak mało masz tych goli?

– Kolega był i jest „w gazie”, więc zmienialiśmy się, bo przecież gramy jednym z przodu, i jemu lepiej jakoś szło. Gość strzelał bramki, więc grał, a ja podmieniałem go w końcówkach i starałem się zrobić swoje. W pewnym momencie pogodziłem się już jednak z rolą rezerwowego i po prostu czekałem na swój moment. Żalu do nikogo jednak nie miałem. Nie miałem o co.

– Teraz strzelasz jak na zawołanie. Czujesz się „w gazie”?

– Na razie nie popadam w zachwyt. To dopiero początek przygotowań, a na razie graliśmy z samymi „ogórkami”. Nawet ta Arka była jakaś niepoukładana. Z Turem nam nie wyszło, ale tuż przed meczem wysiedliśmy z autokaru, więc cudów nie było co się spodziewać. Dopiero teraz zbliża się jednak fala sparingów z dobrymi przeciwnikami, którzy – tak jak my – będą po pierwszym etapie przygotowań. Dopiero to, co będzie teraz to będą prawdziwe sparingi i teraz trzeba się wykazać. Dopiero po tym etapie będzie można powiedzieć, czy jest już gaz, czy nie.

– Plus jest na razie taki, że – poza przeziębieniem – zdrowie Ci dopisuje. Rok temu nie zaliczyłeś nawet obozu.

– Tak. Rok temu był u mnie problem z tym nieszczęsnym Achillesem, którego zapalenie teraz złapało Janka (Bucholca – red.). Tak to już jednak jest. Teraz nie chcę zapeszać, bo przed nami jeszcze miesiąc przygotowań, a pogoda na pewno prędko nie odpuści. Jeżeli nie będzie kontuzji, gorzej niż rok temu być nie powinno.

– Załóżmy, że forma dopisze i wiosną wygryziesz najlepszego strzelca II ligi ze składu. Nie będzie między Tobą a Krzyśkiem żadnych kwasów? Poza boiskiem jesteście przecież kolegami.

– Ale pytanie zadałeś (śmiech)! Pewnie, że miło nie będzie sadzać kolegę na ławie, ale… zrobię wszystko, żeby go zmienić. I nie ma tu żadnego podtekstu. Po prostu nie po to wstaję teraz o 7 rano i biegam przy minus 20, a potem nie po to będę spędzać dwa dni w autokarze, jadąc po 500 km w każdą stronę, żeby w meczu wejść na boisko w końcówce i zagrać pięć minut. Myślę, że „Filip” myśli tak samo. Daj Boże, żeby mi zapaliło, a wtedy… zobaczymy, co na to trener.

– A nie myśleliście z „Filipem”, żeby zasugerować trenerowi grę na dwóch napastników? Moglibyście stworzyć fajny duet.

– Nie, daj spokój. Trener ma swoją wizję, na razie jakoś nam to granie wychodzi i jest okej. W życiu nie będzie teraz nic kombinować! A z „Filipem” kolegami jesteśmy w szatni i poza boiskiem, ale na boisku nie może być sentymentów.

– Jak gra Ci się z Hiszpanem Segarrą? Widać, że będzie on grać za napastnikiem, a więc – być może – właśnie za Tobą.

– Na początku było widać, że jest trochę bardziej na świeżości, ale na obozie odczuł skutki przygotowań i trochę się wypompował. Na pewno we znaki daje się też czasem brak odpowiedniej komunikacji na boisku, ale poza tym Hiszpan kuma, o co chodzi. Myślę, że wiosną może zaskoczyć, bo ma fajny zmysł do gry kombinacyjnej, którego brakuje większości naszych piłkarzy. W każdej chwili może zagrać coś z „krótkiej nogi”, bo naprawdę to czuje. Ale spokojnie, na razie nie zachwycajmy się. To jednak gość z IV ligi, który przyjechał do nas na wymianę studencką. Może nas wzmocnić, ale na razie nie wiemy, jak odnajdzie się w lidze.

– Mówisz, że napastnik musi mieć 10 goli w sezonie. Dasz radę strzelić wiosną aż osiem bramek?

– Jest 12 meczów, tak? Łatwo nie będzie… Ale jeżeli będę grać, to zawsze ta jedna-dwie sytuacje się nadarza. Zawsze. Wystarczy tylko którąś z tych sytuacji wykorzystać. Fajną wiosnę miałem już zresztą dwa-trzy lata temu.

– Niedawno skończyłeś 26 lat, więc juniorem już nie jesteś. Mimo to, mam wrażenie, że wciąż słychać, że „<<Pawlik>> w końcu zaskoczy”. Nie czujesz się takim trochę wiecznym talentem?

– Nie przesadzaj, już tak się chyba o mnie nie mówi. Ale masz rację, to już ostatni dzwonek. Grzesiek Lech miał właśnie 26 lat, kiedy poszedł grać w piłkę wyżej i u mnie też jest ostatni moment, żeby coś się zmieniło. Dwa-trzy lata spokojnie na fajnym poziomie można jeszcze pograć. Teraz nadarza się jeszcze dodatkowo szansa, żeby ten awans wywalczyć ze Stomilem i powstaje pytanie, czy jeszcze gdzieś się pchać „na bezczela”, czy może lepiej skupić się na tym, co jest na miejscu. To jednak tylko gdybanie, bo raczej trudno się pokazać, kiedy się nie gra… A jak już się gra, to trzeba strzelać bramki, żeby o tobie pisali w gazetach i w internecie. Jak grasz w II lidze, nikt ci nie doceni, że zaliczyłeś ładną asystę albo fajnie podałeś; trzeba strzelać gole, jak „Filip” jesienią.

– Nie zazdrościsz czasem, jak patrzysz na Adriana Mierzejewskiego w koszulce reprezentacji albo w Lidze Mistrzów? Przecież wejście do seniorskiej piłki miałeś nawet mocniejsze niż on!

– Na pewno. Staram się jednak nie myśleć o tym, nie przeżywać i nie rozdrapywać ran. Nie myślę o tym, co było kiedyś i czego zabrakło, bo tylko bym się dołował. Nie jestem zawistny, ale na pewno jakaś tam zadra w środku siedzi. Tak to już jednak jest – jednemu się udało, drugiemu nie.

– A zastanawiałeś się kiedyś, czego zabrakło? Przecież umiejętności naprawdę mieliście porównywalne.

– Dlaczego..? Pewnie dużo czynników o tym decydowało… Generalnie jednak, on tę lewą nogę miał chyba trochę lepszą. Poza tym on zawsze był szybki z piłką i miał „szybką nogę”. Za to obaj nie lubimy za mocno biegać (śmiech). A tak serio, wiesz, pewnie, że też bym chciał grać w fajnych meczach, które cie kręcą, i jeszcze robić to za dobrą, naprawdę dobrą kasę. Może nie chciałbym być tak popularny jak on, ale sama perspektywa wydaje sięfajna.

– Wspomniałeś o tej swojej lewej nodze. Powiedz mi, bo nie pamiętam, czy kiedyś Cię o to pytałem, czy nie: Skąd Ty masz takie kopyto?!

– Bez przesady, aż tak silnej nogi nie mam. Grałem z gośćmi, którzy mieli o wiele silniejszą nogę ode mnie. Ale jakąś tam siłę mam. A dlaczego akurat lewa? Kiedyś, jak byłem mały, chyba ze cztery lata miałem, złamałem prawą nogę i siłą rzeczy nie mogłem kopać piłki. To właśnie wtedy zacząłem grać lewą i… tak już zostało. Mańkutem jednak nie jestem, piszę normalnie prawą ręką (śmiech).

 

Rozmawiał Piotr Gajewski