Gorączka w Barcelonie i całej Hiszpanii, która trwała od momentu ogłoszenia przez Sandro Rosella odejścia z klubu Tito Vilanovy zdaje się dobiegać końca. Po wymienieniu kilkudziesięciu nazwisk, po przemieleniu przez prasę wszystkich typów, po wielogodzinnych dyskusjach i szeregu spotkań działaczy Barcelony, „Duma Katalonii” wita nowego trenera. Jeszcze nie wszedł do pokoju, na razie dopiero stoi pod klatką, ale wszystkie możliwe hiszpańskie źródła są zgodne, podobnie jak prasa argentyńska. „Habemus Tata”. Trener od trzydziestu lat nazywany „Tata”, zgarnia grupę kilkunastu wyjątkowo utalentowanych „synów”.

Kim jest ten, który wyprzedził w wyścigu po fotel trenera największych tuzów tego zawodu, z Marcelo Bielsą, Luisem Enrique i szeregiem innych uznanych szkoleniowców na czele? Marka „Martino” w Europie nie jest nawet w połowie tak rozpoznawalna, jak w jego ojczystej Argentynie i szerzej, w całej Ameryce Łacińskiej. Jak najkrócej scharakteryzować kim jest dla futbolu w Dolinie La Platy Gerardo „Tata” Martino? Opisać flagę, którą rozwijają na swoich meczach kibice Newell’s Old Boys. Na płótnie pojawia się pięć twarzy: Zanabria, Bielsa, Maradona, Messi oraz właśnie Martino. W jednym szeregu z największymi postaciami w historii tego sportu w Argentynie, w jednym rzędzie z genialnym Maradoną, w jednym rzędzie z potencjalnym konkurentem do posady, Marcelo Bielsą, ale przede wszystkim w jednym rzędzie, tuż obok Lionela Messiego, człowieka numer jeden w klubie, do którego trafia, człowieka, którego pod opieką chciałby mieć każdy trener w Europie.

Sąsiadowanie na fladze kibiców to jednak dopiero początek związków Messiego z Martino. Piłkarz i trener, oprócz tego że są rodakami, pochodzą z tego samego miasta i tego samego klubu, wymieniają komplementy na łamach prasy i darzą się wzajemnym szacunkiem, mają także bardziej prywatne powiązania. Ojciec Leo, Jorge, będący zagorzałym kibicem Newell’s Old Boys jako swojego największego idola piłkarskiego wymienia… Gerardo Martino. Nie ma w tym zresztą żadnego przypadku. W końcu chodząc na stadion w rodzinnym mieście, może zakupić bilety na trybunę… im. Gerardo Martino.

Szybko pojawiły się więc spekulacje – czy to nie Messi, mały, atomowy dyktator z Katalonii wymyślił i wymusił na władzach klubu zatrudnienie Martino? Madryccy dziennikarze, będący zwolennikami spiskowych teorii, momentalnie wynaleźli szereg wypowiedzi Messiego, nawet sprzed roku, w których zachwala argentyńskiego szkoleniowca. Z drugiej strony, uwielbienie żywione do nowego szkoleniowca przez największą gwiazdę zespołu powinno być jedynie atutem, a nie powodem do snucia wizji Lionela terroryzującego i trzymającego za twarz cały kataloński klub. Inna sprawa, że tym razem faworyt czterokrotnego zdobywcy Złotej Piłki niekoniecznie był jednocześnie wyborem numer jeden według kibiców. Fani Barcelony w szeregu sond internetowych opowiadali się za Luisem Enrique, swoim piłkarskim idolem, człowiekiem, który doskonale zna klub, zawodników, fanatyków z trybun oraz specyfikę miasta. Martino pamiętają przede wszystkim z prób ściągnięcia go przez Malagę oraz Real Sociedad, co – według nich – nie jest najlepszą rekomendacją. – Barcelona powinna zgarniać trenerskie gwiazdy z absolutnego światowego topu, a nie gościa, którego chciały do siebie ściągnąć hiszpańskie średniaki – komentują przeciwnicy wyboru Martino, lecz ich głos w tym wypadku chyba zostanie pominięty.

Tym bardziej, że Martino ma wyniki, które stawiają go wśród argentyńskich legend fachu szkoleniowego. Z Newell’s Old Boys, swoim macierzystym klubem w którym grał przez szesnaście lat, zdobywając cztery mistrzostwa, najpierw wygrał sezon zamknięcia, a następnie dotarł do półfinału Copa Libertadores. W czołówce jest od kilku rund, dystansując zarówno River Plate, jak i Boca Juniors, słynniejszych i potężniejszych rywali z Buenos Aires. Jako trener prowadził również Paragwaj, zdobywając zresztą tytuł najlepszego trenera Ameryki Południowej w 2007 roku. Skąd takie umiejętności? Eksperci w Argentynie są zgodni. Martino-trener został stworzony od podstaw przez Marcelo Bielsę.

Infografika: Sport

Krajan z tego samego miasta, legenda tego samego klubu, ale przede wszystkim podobne podejście do futbolu i… prywatna sympatia. Martino to fan i „potomek” Bielsy i pozostaje jedynie pytanie, czy to już moment w którym uczeń przerasta swojego mistrza. Wydzwanianie do swoich zawodników, by utrzymywać z nimi nie tylko kontakty na stopie „zawodowej”, ale doskonale orientować się w ich sytuacji rodzinnej, czy codziennych problemach, taktyka nastawiona na podania, potężny szacunek do piłki, niechęć do jej oddania choćby przez sekundę, do tego imponująca dynamika przy linii boiska, dzięki której trener może niemal „własnoręcznie” odmienić losy meczu. To cechy wspólne obu panów zaczynających z Newell’s Old Boys, choć prasa wskazuje także różnice. Według argentyńskich ekspertów, Martino jest zdecydowanie mniej radykalny i bardziej wszechstronny od swojego mistrza. Wsławił się także… szczerością. Zawodnikom Paragwaju przed meczem z Argentyną powiedział zgodnie z prawdą – kryjąc Messiego najlepiej podejść do niego i się pomodlić.

Z takim podejściem jest kandydatem idealnym dla Barcelony. – Podania to podstawa futbolu, styl Guardioli jest dla mnie bardzo przekonujący – komentował, gdy jedenastka Pepa masakrowała kolejnych rywali w lidze hiszpańskiej. Z Guardiolą ma zresztą również sporo wspólnego – przede wszystkim uwielbienie dla szybkiego pressingu, gwarantującego natychmiastowe odzyskanie piłki po stracie oraz wyjątkową intensywność gry, której wymaga od swoich graczy. Nie lubi też „przedmeczowych gierek” w stylu Mourinho, na konferencjach preferuje raczej spokojny styl, nie potrafi prowokować przeciwnika, ani też nie jest fanem ustawiania taktyki pod konkretnego rywala. – Jaki sens mają treningi przez cały tydzień, skoro wygrywasz jedynie przez podstęp? – dopytywał ekspertów, którzy momentami krytykowali go za upór w stosowaniu własnej taktyki i własnego stylu gry. Kolejne opinie, kolejne przywary, kolejne cechy, które udowadniają, że to kandydat wręcz idealny, wymarzony dla Barcelony, wraz z jej całym etosem klubu krzewiącego w świecie kult posiadania piłki bez względu na rywala, jego taktykę i stawkę meczu.

Wymienianie jego sukcesów wydaje się bezcelowe – kolejne mistrzostwa w lidze Paragwaju czy nawet sukcesy w Newell’s, które zamiast bronić się przed spadkiem, dobiło pod jego wodzą do półfinału Copa Libertadores niewiele mówią przeciętnemu europejskiemu kibicowi. Lepszą rekomendacją stają się więc wypowiedzi. – Gerardo to bardzo zdolny trener. Jest gotowy, by wyjechać do Europy. Nie bez powodu osiągnął tyle z Paragwajem. Nie dziwi mnie, ze Barcelona się nim interesuje, bo w Argentynie i Newell’s pokazał, że można grać w futbol inaczej – rekomenduje legenda futbolu z Doliny La Platy, Jorge Solari. – To świetny szkoleniowiec, którego bardzo lubię i cenię – dorzuca Leo Messi.

A czy może w Barcelonie istnieć lepszy argument za zatrudnieniem trenera, niż osobista sympatia człowieka numer jeden w klubie?